70-latek w tragicznym stanie trafił do szpitala. Lekarze chcieli go ratować, ale na klatce piersiowej mężczyzny odkryli napis: „NIE REANIMOWAĆ”. Co zrobili?

Moralne dylematy – to najtrudniejsze w zawodzie lekarza.

Aby zostać medykiem trzeba mieć naprawdę mocne nerwy i być odpornym na gamę wszelkich możliwych emocji. Lekarze na co dzień stykają się z cierpieniem. W ich rękach leży ludzkie życie, gdy jednak trzeba, muszą również wcielać się w role posłańców, przekazujących najstraszniejsze z możliwych wiadomości i przekazywać rodzinom, że ich najbliżsi nie żyją.

Nie wiadomo, co jest gorsze: walka i odpowiedzialność za drugiego człowieka, czy świadomość, że się tę wojnę przegrało. Do tych, niewątpliwie trudnych kwestii, dochodzą prawdziwe, moralne dylematy, w przypadku których nawet najmądrzejsi rozkładają ręce. Doskonałym przykładem podobnej rozterki jest przypadek lekarzy ze szpitala na Florydzie, o którym głośno zrobiło się w mediach za sprawą publikacji New England Journal of Medicine.

Portal opisał przejmującą historię 70-latka, którego w fatalnym stanie przywieziono do szpitala. Pacjent był nieprzytomny i pod wpływem alkoholu, miał nieregularny rytm serca, a jego historia medyczna zawierała informację o cukrzycy oraz przewlekłej chorobie płuc. Stan mężczyzny zaczął się dramatycznie pogarszać zaledwie kilka godzin po trafieniu do lecznicy. Lekarze musieli walczyć o jego życie. Kiedy jednak rozpięli mu koszulę, by rozpocząć akcję ratunkową, na klatce piersiowej 70-latka odkryli napis: „NIE REANIMOWAĆ”.

Medycy nie mieli pojęcia, co zrobić. Musieli jednak podjąć jakąś decyzję.

nia woli DNAR (lub DNR ang. Do Not (Attempt) Resuscitat(ion)) są powszechnie stosowane w Stanach Zjednoczonych, Francji, czy Holandii. Są to deklaracje, które podpisują pacjenci świadomi tego, że ich stan jest poważny i może wymagać powzięcia przez lekarzy nadzwyczajnych środków w celu ratowania ich życia. DNAR podpisywane są głównie przed trudnymi operacjami. Pacjenci boją się śmierci mózgu, czy śpiączki, oświadczają więc, że nie godzą się na reanimację.

W takich sytuacjach lekarze nie mogą przywracać im krążenia krwi, ani oddechu. Mają czerwone światło. W przypadku z Florydy żadnej deklaracji nie było, mężczyzna zadał jednak sobie sporo trudu, by w razie czego wyraźnie i dobitnie zaakcentować swoją wolę. Zrobił sobie trwały tatuaż. Pobudki, jakie nim kierowały były jednak lekarzom nieznane. Pacjent nie miał żadnych dokumentów, medycy nie mogli więc skonsultować się z rodziną 70-latka. Byli w kropce.

Zebrał się zespół lekarzy oraz etyków, którzy w jednej chwili musieli podjąć decyzję, co robić z nieprzytomnym, umierającym pacjentem. Wywiązała się niezwykle gorąca dyskusja, bo i przypadek był naprawdę niezwykły. Z jednej strony, mężczyzna musiał mieć mocne postanowienie, że chce umrzeć tzw. godną śmiercią, nie pragnie nadzwyczajnych środków ratunkowych, ani długiego pobytu na oddziale.

Musiał nie ufać lekarzom, którzy mogli zignorować jego wolę, więc wytatuował ją sobie na piersi, by jeszcze bardziej ją podkreślić. Rozsądek jednak podpowiadał, że tatuaż mógł być stary, a decyzja pacjenta mogła się zmienić od czasu jego wykonania. Pełni obaw (zarówno moralnych, jak i prawnych) lekarze stanęli po stronie życia i ratowali 70-latka wszelkimi możliwymi sposobami. Nigdy nie dowiedzieli się, czego naprawdę chciał mężczyzna, bo mimo usilnych prób ratowania, zmarł.

Przypadek z Florydy pokazał tylko, że prawo jest okrutnie dziurawe, a nieodpowiedni tatuaż, to wyrok śmierci.

Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Przejdź na kolejną, by czytać dalej. źródło : gizmodo.com, nejm.org, mentalfloss.com

Reply