Artystka użyła własnej krwi, by namalować ten obraz. Chciała w ten sposób uwypuklić jeden istotny problem…

Nierówność płci nie jest już tak dostrzegalna, jak jeszcze 20 lat temu.

Nie oznacza to jednak, że kobiety powinny przestać walczyć o swoje prawa. Feministki reprezentują dziś zwykle skrajne poglądy, wzbudzając dyskusję o aborcji i zapłodnieniu in vitro. Wydają się przy tym zapominać o podstawowych prawach kobiet, których sytuacja w niektórych zakątkach świata jest naprawdę opłakana. Ich problemy, o których istnieniu wyemancypowane feministki mogą nawet nie zdawać sobie sprawy poruszyła Zoe James, nowozelandzka artystka malarka.

By wzbudzić dyskusję o wstydliwych kobiecych problemach, malarka użyła mocno kontrowersyjnej formy wyrazu. Przy użyciu własnej miesięcznej krwi, w około pięć tygodni, namalowała obraz, który zatytułowała Bleed Free. Tym wymownym dziełem chciała dać do myślenia zarówno feministkom, jak i władzom Nowej Zelandii, w której jak się okazuje wielu kobiet nie stać na produkty higieny intymnej, jak podpaski, czy tampony.

Te raz na miesiąc muszą wybierać między kupieniem czegoś na kanapki a zafundowaniem sobie komfortowej ochrony w trakcie miesiączki.

Chciałam wywołać dyskusję, a w dzisiejszych czasach nie da się tego zrobić bez kontrowersji – wyjaśniła artystka.

Jak stwierdziła, z przymrużeniem oka postanowiła zwrócić ludzką uwagę na wstydliwy i przemilczany problem braku dostępu do produktów higieny intymnej. Chociaż nie kosztują wiele (kilka dolarów za opakowanie), te nie mają w Nowej Zelandii łatwego życia, a dla biednych stanowią nierzadko drogą fanaberię.

Ubogie kobiety muszą radzić sobie bez nich, w trakcie miesiączki posiłkując się papierem toaletowym, czy zwiniętymi skarpetami. Zdaniem artystki to horror, by w kraju, w którym dotowane są prezerwatywy, czy tabletki wczesnoporonne, kobiet nie było stać na tampony. Zoe miała nadzieję, że kontrowersyjnym wystąpieniem zwróci uwagę na tak istotny problem.

Czy swoim wystąpieniem osiągnęła, to co chciała? Dowiecie się tego z kolejnej strony.

az, który namalowała, przedstawia zakrwawioną kobietę. Do jego namalowania artystka użyła własnej krwi. Chciała przez to uwypuklić problem braku dotacji i małego dostępu środków higieny intymnej dla ubogich kobiet. Czy jej się udało? Połowicznie. Zszokowała cały świat. Odbiorcy jej specyficznej sztuki zwrócili uwagę na niesmaczną formę, którą wybrała. Słychać było również głosy, że Nowozelandka chce „wypłynąć” na aferze, którą wywołała, a zamiast nagłaśniać problem, promuje samą siebie.

Nie wiadomo ile prawdy jest w tych opiniach. Choć świat o problemie niewątpliwie usłyszał, czy coś z tym zrobił? Czy władze państwa zawstydzone postanowiły problem jakoś rozwiązać np. wprowadzając dotacje, czy ulgi podatkowe? Nic nam o tym nie wiadomo. Póki, co sama James doczekała się słów krytyki, na które ostro zareagowała.

Bądźmy uczciwi, ludzie nie byliby tak obrażeni, zdegustowani i oburzeni, gdybym zamiast krwi użyła czerwonej farby – stwierdziła malarka.

Jej zdaniem, wtedy jednak o akcji na pewno nie byłoby tak głośno w mediach.

To nie ludzie są ubodzy, ale te czasy, w których problemy kobiet są marginalizowane i zamiatane pod dywan – stwierdziła Nowozelandka.

A wy jak myślicie, przesądziła, czy wręcz przeciwnie? Jej kampania to naświetlanie problemu, czy promowanie własnego nazwiska? My nie jesteśmy pewni, choć mamy szczerą nadzieję, że to pierwsze.

 

 

 

Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Przejdź na kolejną, by czytać dalej. źródło : metro.co.uk, rebelcircus.com

Reply