Nie tylko Wyspy Owcze spływają krwią niewinnych stworzeń. W japońskiej zatoce Taiji mordy na zwierzętach są jeszcze okrutniejsze

Delfiny to jedne z morskich zwierząt, które najczęściej ratują ludzi z tarapatów.

Te przyjazne ssaki wielokrotnie ocalały ludzką skórę, chroniąc ich np. przed atakami żądnych krwi rekinów. Za poświęcenie i przyjacielskość nie potrafimy się jednak odwdzięczyć w żaden sposób. Nie robimy nic, choć wiemy, że rokrocznie w okrutny sposób zabija się ich tysiące.

Wcale nie mamy tutaj na myśli rzezi urządzanej na Wyspach Owczych, w której trakcie dla zabawy i udowodnienia własnej męskości domorośli rybacy (a raczej kłusownicy) mordują grindwale (ssaki z rodziny delfinowatych przypominające małe wieloryby), delfiny i morświny. „Święto” Grindadráp, którego centralnym punktem jest takie właśnie bestialstwo obchodzone jest raz w roku i trwa 24 godziny, a w jego trakcie ginie około 200-300 zwierząt, podczas gdy w odległej Japonii podobny proceder trwa cały rok. To prawdziwa rzeź, na którą przymyka oczy pozornie wrażliwy na cierpienie świat.

Bestialstwo Japończyków na światło dzienne wyszło za sprawą Louie Psihoyosa i Rica O’Barrego, którzy pokazali mordowanie i poławianie delfinów w swoim filmie dokumentalnym z 2009 r. The Cove (pl. Zatoka Delfinów). Brutalnie szczerze przedstawili sposoby ścigania tych przyjaznych ssaków na morzu i zapędzanie ich w kozi róg. Ukazali zamęczanie ich na masową skalę. Ich kręcony z ukrycia dokument zdobył Oscara, ale czy otworzył komukolwiek oczy?

Czytaj na następnej stronie.

ocznie w zatoce Taiji w Japonii ginie nawet 23 tys. delfinów. To skutek okrutnych polowań, które w południowo-zachodniej Japonii praktykowane są od 400 lat. Połów ten to istna rzeź. Delfiny nie mają szans w starciu z wykwalifikowanymi zabójcami, którzy wyruszają na pełne morze, tropią je i zaganiają do zatoki, gdzie zabijają wbijając w głowy ostre szpikulce. Wcześniej podrzynali im gardła, ale tego zabronił rząd Japonii, bo taka śmierć trwała nawet 30 minut, a delfiny umierały w męczarniach.

Teraz wcale nie jest lepiej. To nieprawda, że szpikulce zapewniają zwierzętom bezbolesną śmierć. Ssaki męczą się kilka minut, a za ich sprawą zatoka zmienia kolor z zielonego na krwistoczerwony. Sam mord to jedno, drugą stroną medalu są pobudki łowców, którzy dbają tylko o własne interesy. Zabijając delfiny serwują Japończykom trutkę, mięso ssaków zawiera bowiem dużo rtęci, a jego spożywanie może być niebezpieczne dla zdrowia.

zwierzęta mimo wszystko jest wciąż bardzo duży i jeśli nie na stoły, trafiają do ogromnych parków rozrywki, gdzie odgrywają role maskotek dla turystów. W niewoli spędzają całe życie, a to i tak najlepszy scenariusz, jaki może ich spotkać, część z nich ginie bowiem, jeśli nie w trakcie samych polowań, to transportu do parków. Łowy w zatoce Taiji to nie tylko wieloletnia tradycja, ale i intratny interes, za jednego delfina kłusownicy dostają nawet 200 tys. dolarów.

Nic więc dziwnego, że proceder ma się dobrze, a „rybacy” wcale nie czują się zawstydzeni tym, co robią. W ich obronie staje nawet rząd Japonii, który nie widzi nic złego w masowym zabijaniu zwierząt, uznając, że świat nie powinien się wtrącać, bo nie rozumie japońskich obyczajów i kultury.

Japońscy urzędnicy porównują połowy w Taiji do masowego zabijania krów, czy kurczaków. Zdaniem Ricka O’Barrego są w błędzie z bardzo prostej przyczyny: – Krowy, czy kurczaki można hodować dla mięsa, np. na farmach. Delfiny i wieloryby są zabijane w ich naturalnym środowisku. Zwierzęta te nie mają licznego potomstwa, tym bardziej więc powinniśmy otaczać je opieką zamiast tak brutalnie unicestwiać – mówi obrońca zwierząt.

 

Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Przejdź na kolejną, by czytać dalej. źródło : theguardian.com, threechinguz.wordpress.com, collective-evolution.com, twitter.com

Reply