Przez pięć godzin brodzili po pas w lodowatej wodzie. Poświęcili się, by uratować tonącą klacz

Wody powodziowe są niezwykle niebezpieczne, gdyż silne prądy mogą z łatwością pokonać nawet najsilniejszych pływaków.

Woda może natomiast nieść ze sobą śmiertelne zagrożenie w postaci konarów drzew, kamieni, gruzu czy toksycznych zanieczyszczeń. Takiemu właśnie niebezpieczeństwu musieli stawić czoła 52-letni Leigh Shepherd i jego 21-letni syn Rob, kiedy Murwillumbah w Nowej Południowej Walii w Australii, gdzie mieszkają, początkiem kwietnia br. nawiedziła powódź.

Choć powódź powoli odbierała im dobytek ojciec i syn wcale nie próbowali go ratować. Mieli coś ważniejszego do zrobienia. Desperacko usiłowali utrzymać 25-letnią Tilly przy życiu. Klacz, która jak się okazało, należała do sąsiada mieszkającego cztery domy dalej od Leigh i Roba ocalała tylko dzięki poświęceniu dwóch mężczyzn.

Tonącego konia w odległości zaledwie kilkunastu metrów od domu dojrzała żona Leigh i od razu rzuciła się zwierzęciu na pomoc. Nie była dobrą pływaczką, widząc więc, co zamierza 52-letni mąż odepchnął ją i sam udał się klaczy na ratunek. Do pomocy wziął 21-letniego syna.

Moja żona powiedziała, że tam idzie. Woda była wysoka, sięgała mi już niemal piersi, wiedziałem, że muszę iść. Wziąłem jedną z desek surfingowych i ruszyłem – mówi mężczyzna.

Jak relacjonuje, z pomocą syna odholował konia trzymając go za grzywę i podtrzymując na desce aż do zalanego korytarza ich domu. Koń jednak szarpał się i szamotał. Gdy znalazł się na wysokim prawie 4-metrowym ganku, który do połowy zalany był wodą, poczuł się jak w potrzasku. Ostatnimi siłami zerwał się i odpłynął do miejsca, w którym go wypatrzono. Mężczyźni musieli użyć całej swej siły, by na nowo przetransportować Tilly w bezpieczniejsze miejsce.

Jak im się to udało? Czytaj na następnej stronie.

zedłużką, którą przywiązali do klaczy i powoli odciągnęli od niebezpiecznego miejsca, w którym się znajdowała. Kiedy Tilly z powrotem znalazła się na ganku, po prostu padła bez siły do dalszej walki. Poziom wody wciąż wzrastał, mężczyźni umieścili więc głowę konia nad nią i trzymali na desce, utrzymując klacz przy życiu. – Jakoś udało nam się ją utrzymać, ale martwiło nas to, że woda pokrywała ją niemal całą, a była lodowata. Jeśli nie utonięcie, groziło jej wychłodzenie – mówi Leigh.

W pewnym momencie przestałem wierzyć, że ona to wytrzyma, ale Rob powiedział mi, żebym jej nie puszczał, bo wszystko będzie dobrze. Posłuchałem i jakoś wytrzymaliśmy najgorsze – relacjonuje Leigh.

W takiej niewygodnej pozycji, w wodzie po pas dwóch Australijczyków wytrzymało pięć godzin. Siłą woli i coraz bardziej zmęczonych mięśni trzymali głowę konia nad wodą od 1:30 w nocy do około 6:30 rano, kiedy w końcu przybyli ratownicy. Klacz została odtransportowana do Equine Veterinary Services. W lecznicy zajął się nią weterynarz, dr Greg Baldwin. Lekarz nie mógł się nadziwić, w jak dobry stanie się znajdowała.

Była bardzo zmęczona, trochę sztywna i obolała i miała głęboką ranę na jednej z przednich nóg, ale oprócz tego była w zadziwiająco dobrym stanie – komentuje weterynarz.

bbie, który przeszedł przez Australię odebrał Shepherdom dwa samochody i zalał całą dolną część ich domu, zatapiając cały pozostawiony tam dobytek. Rodzina jest jednak szczęśliwa, że ocaliła życie, zarówno swoje, jak i bezbronnego w obliczu kataklizmu zwierzęcia. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Powódź odebrała życie przynajmniej sześciu osobom. Po krótkim pobycie w lecznicy 25-letnia Tilly trafiła znów pod opiekę swojego właściciela, wdzięcznego sąsiadom za nieocenioną pomoc.

Właściciel zwierzęcia doskonale wie, że tylko dzięki uporowi i determinacji tych dwóch mężczyzn jego stara przyjaciółka wyszła cało z niebezpieczeństwa.

Parę miesięcy pd kataklizmie po ranie na jej ciele i duszy nie ma już śladu.

 

 

Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Przejdź na kolejną, by czytać dalej. źródło : lifedaily.com, today.com

Reply