Adoptowana kobieta była zdumiona, gdy za jej rodziców podało się 50 par! Jeszcze dziwniej poczuła się po testach DNA

W Chinach istnieje bardzo poważny problem, o którym świat uporczywie milczy.

W tym kraju, który łamie niektóre z praw człowieka prawa kobiet i mężczyzn nigdy nie będą takie same. Jeszcze do 2015 r. państwo konsekwentnie realizowało tzw. Politykę jednego dziecka. W wolnym tłumaczeniu polegało to na tym, że małżeństwa pod groźbą dotkliwych kar finansowych zmuszane były do posiadania tylko jednego dziecka.

Surowe zasady państwo wprowadziło z obawy przed rosnącą populacją. Ludziom zaczynało brakować miejsca, żywności, ubrań i środków czystości. Polityka rządu od 1977 r. miała zapobiec nawet 250 milionom urodzeń. Panowała ścisła kontrola życia. Tych, których stać było płacić kary za duże rodziny, łożyli na „dodatkowe” dzieci. Matki, które nie miały na to pieniędzy, poddawane były przymusowym aborcjom, dzieci były porzucane na ulicach, a kobiety dla pewności sterylizowane.

Zanim pojawiły się okna życia, wszystkie niechciane dzieci lądowały byle gdzie, porzucane na ulicach, w parkach, a nawet na śmietnikach. Gdy miały trochę szczęścia ocalały je władze i trafiały do niskobudżetowych sierocińców. Nieliczne trafiały do adopcji.

Szczególnie często zabijane i odrzucane były dziewczynki, w chińskim społeczeństwie uważane za mniej wartościowe od chłopców. Jedną z takich, odrzuconych córek była Jenny Cook. 20-letniej dziś dziewczynie się poszczęściło, z ochronki w Wuhan, we wczesnych latach 90-tych trafiła do USA, adoptowana przez Margaret Cook z Massachusetts. Dorastała w szczęśliwej rodzinie, lecz w cieniu pytań o prawdziwe pochodzenie i biologicznych rodziców. Chciała wiedzieć, czemu rodzice zostawili ją w jednym z autobusów, jeżdżących po mieście. Musiała poznać odpowiedź na pytanie, czy rodzice jej nie kochali, czy też nie było ich na nią stać. Wzięła więc ukochaną mamę i pojechała do Chin.

Na miejscu udała się do lokalnych gazet, którym opowiedziała swoją historię. Gdy ukazały się artykuły, jak grzyby po deszczu zaczęli się pojawiać rodzice, twierdzący, że Jenny jest ich dzieckiem. Zdumiona 20-latka naliczyła 50 takich par! 37 z nich zgodziło się na testy DNA.

Dalszą część tej dziwnej historii poznasz, przechodząc na następną stronę.

liła się swą historią z prasą, zgłosiło się do niej 50 par. Wszystkie małżeństwa porzuciły swe dzieci w autobusie na tej samej stacji, gdzie zostawiono Jenny. Młoda kobieta była w szoku, kiedy wszystkie te przejęte pary, zgłosiły się do niej w nadziei, że odnalazły córkę. – Byłam bardzo zaskoczona, że ludzie zwrócili na mnie uwagę, bo czułam się mało ważna, jak tylko jedna karta w historii migracji dzieci z Chin. Czułam się, jakbym była tylko kroplą deszczu w kałuży – wyznaje kobieta.

Z każdą z tych par Jenny spotkała się osobiście. Wysłuchała wielu łudząco podobnych do swojej, historii. To, co przeraziło ją najbardziej to fakt, że wszyscy ci rodzice okrutnie żałowali tego, co zrobili. Tłumaczyli, że to bezwzględny chiński reżim zmusił ich do porzucenia maleńkiej córki zaraz po urodzeniu. 37 par zgodziło się na testy DNA i choć to trudne do uwierzenia, żadna z nich nie była biologicznymi rodzicami Jenny.

Młoda kobieta nie traci nadziei na odzyskanie kontaktu z tymi, którzy początkowo jej nie chcieli. – Może teraz boją się spojrzeć mi w oczy, ale może jeszcze się odważą. Chcę ich poznać – mówi młoda kobieta. Jak wyznaje, spotkania z tymi 50 parami utwierdziły ją w przekonaniu, że jej biologiczni opiekunowie mogli nie mieć wyboru.

Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Przejdź na kolejną, by czytać dalej. źródło : rebelcircus.com

Reply