Młoda kobieta przez 13 miesięcy cierpiała na silne halucynacje. Lekarze myśleli, że bierze narkotyki, tymczasem winowajca był na jej ręce

Ludzkie ciało to tajemnica i fascynujące pole doświadczalne dla medycyny.

Od wieków znachorzy, medycy i lekarze eksperymentują na nim z różnym skutkiem. Dzięki postępowi technologicznemu mamy dziś dostęp do wiedzy, która była niedostępna naszym przodkom. Wiemy więcej, ale nie wszystko.  Niektóre choroby wciąż mocno nas zaskakują.

Nie mamy na nie lekarstwa, a nawet nie potrafimy postawić właściwej diagnozy. Od lekarza zawsze wymagamy prostych rozwiązań. Przychodzimy z chorobą i oczekujemy lekarstwa. Już na etapie wywiadu medycznego doktorzy zakładają więc, że dolega nam coś prostego. Bolący brzuch = wyrostek, bolący brzuch + wymioty = zatrucie pokarmowe – podobnych równań jest cała masa, a ta prosta matematyka zwykle jest bardzo skuteczna. Niekiedy jednak sprawy wymykają się medykom spod kontroli, a diagnozy nie da się postawić jedynie dzięki dodaniu do siebie objawów.

Tak było w przypadku Jo Wollacott z Bridport w angielskim hrabstwie Dorset. Młoda kobieta, a prywatnie matka dwójki dzieci nigdy nie myślała, że stanie się zagadką medyczną rodem z Dr House’a, a jej przypadek będzie nie tylko sensacją, ale również ostrzeżeniem dla wielu ludzi na całym świecie. Gdy do zgłosiła się do lekarzy z silnymi halucynacjami, otarciami skóry i ropniem w ustach, ci byli przekonani, że bierze narkotyki. Szybko jednak zmienili zdanie i przez ponad rok zastanawiali się, co jest ich pacjentce, lecząc objawy, zamiast przyczyny. Po kilkunastu miesiącach okazało się, że najciemniej jest pod latarnią, a winowajca cały czas był na jej ręce. Co dolegało kobiecie?

Diagnoza na następnej stronie.

ócz halucynacji Jo cierpiała na wymioty i biegunkę. Przechorowała całe lato. Spędziła kilka dni w klinice w Forston w Dorset. Lekarze nie wiedzieli jednak jak ją leczyć, podawali więc tylko antydepresanty i liczyli na cud. Kobieta cierpiała zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Przez chorobę rozstała się z partnerem i wpadła w długi, bo nie była w stanie prowadzić firmy, którą założyła. By spłacić zadłużenie, sprzedała dom.

Dopiero kiedy zdjęła bransoletkę z koralików, którą nosiła, objawy choroby zaczęły zanikać. Kilka tygodni później syn Jo wrócił ze szkoły do domu z listem. List ostrzegał rodziców o toksycznych bransoletkach i tragicznych skutkach ich noszenia. Bransoletka, której zdjęcie dołączono do pisma do złudzenia przypominała tą, którą nosiła Jo.

dy cała prawda, w którą kobieta jeszcze długo nie mogła uwierzyć. Ozdoba, którą zakupiła za 1 funta na eBay’u okazała się silnie trująca. Sporządzona została z ziaren modligroszka różańcowego, rośliny uprawianej w Peru i zawierającej abrynę – silną truciznę, która zabije człowieka już po zażyciu 0,5 g substancji! Najpierw Peruwiańczycy wykorzystywali roślinę jako środek poronny. Potem zaczęto robić z niej ozdoby i grzechotki.

Dopiero gdy zaczęto nosić bransoletki i naszyjniki z nasionkami, zorientowano się, że koraliki są toksyczne również w kontakcie z ciałem. Wywołują halucynacje i wyniszczają organizm powoli go zatruwając. Mimo że historia Jo stała się głośna już w 2012 r. te silnie trujące ozdoby są nadal dostępne w sprzedaży. Można je znaleźć np. na modnym ostatnio Aliexpressie. Kosztują mniej niż 2 dolary, a do kupna kusi 19-procentowa zniżka. Nawet jednak o tym nie myślcie!

Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Przejdź na kolejną, by czytać dalej. źródło : littlethings.com, aliexpress.com, huffingtonpost.co.uk, youtube.com, wikipedia.org

Reply