Osobista tragedia zmotywowała Marka do zmiany życia. Wózek inwalidzki zamienił na helikopter, którym „wozi” niezwykłych pasażerów

Nie mów mi, że niebo jest granicą, skoro są ślady stóp na księżycu – Harlan Coben.

Te piękne słowa mówią wszystko, o tym jakie mamy możliwości. Rodzimy się w świecie, który jest równie okrutny, co piękny. Wbrew temu, co zwykło się mówić, nikt nie przychodzi na niego z czystą kartą. Krępują nas środowisko, rodzina, a nawet zakątek świata, w którym dorastamy. Jest wiele barier, które spotykamy na drodze. Tylko od nas zależy jednak, co z nimi zrobimy.

Jedni zatrzymują się przed przeszkodami i zastanawiają, nad tym, jak je pokonać, drudzy w tym czasie biorą wielki rozmach i je przeskakują. Narzekamy na to, że ci, którzy osiągnęli coś w życiu, od samego początku „mieli z górki”, pomogły im rodzinne koneksje, pieniądze i tzw. plecy. Jesteśmy przekonani, że pierwszy milion ukradli, a na to, co mają, na pewno sobie nie zapracowali. To zawiść podpowiada nam takie scenariusze.

Zazdrość leży w naszej naturze i faktycznie, jest jedna rzecz, której możemy innym zazdrościć: to upór, determinacja do tego, by pokonywać trudności, a gdy trzeba wznosić się ponad nie, dokładnie tak, jak to zrobił Mark Brereton. Bohater naszego artykułu to superbohater, mężczyzna, który jednego dnia z motoru musiał przesiąść się na wózek inwalidzki. Zamiast jednak narzekać na swoją sytuację, postanowił w końcu spełnić swe marzenie i nauczyć się pilotować helikopter. W końcu w powietrzu niepełnosprawność jest bez znaczenia, prawda?

Jeśli się zgadzacie, przejdźcie na następną stronę.

 

k zawsze wierzył, że „niebo jest limitem”, a jego wielkim marzeniem było latanie. Wierzył, że płynąc po niebie, będzie miał jeszcze większą frajdę, niż jeżdżąc motorem, co robił profesjonalnie. W 2007 r. podczas jednego z wyścigów mężczyźnie przydarzył się tragiczny wypadek. Mark nie wyszedł z niego cało, stracił władzę w obu nogach i nie mógł wrócić za kierownicę. Stracił nie tylko pracę i sprawność, ale też poczucie wolności i siły, jakie dawały mu prędkość i rywalizacja.

Dla człowieka, który wiódł tak intensywne i pełne wrażeń życie, było to coś strasznego. Mark omal się nie załamał. W najtrudniejszych chwilach znalazł jednak nową motywację. Światełko w tunelu dało stare marzenie o lataniu, o którym prawie już zapomniał. Zanim jednak rozpoczął trudną i żmudną naukę latania, musiał odbyć długą i intensywną rehabilitację w centrum rehabilitacji Shepherd Center w Atlancie.

go celu, który w końcu udało mu się osiągnąć. Zdobył licencję pilota i zasiadł za sterami helikoptera. Przekonał się, że z góry wszystko wygląda zupełnie inaczej, wszyscy jesteśmy jednakowo mali, nie ma lepszych i gorszych, pełnosprawnych i niepełnosprawnych. – Latanie to coś najbliższego magii, unoszenie się w powietrzu jest niesamowite – stwierdził Mark w rozmowie z Today.

Kiedy zdobył już cenne doświadczenie, a za sterami poczuł się pewnie, pilot postanowił zamienić helikopter w podniebną taksówkę. Zaczął „wozić” nim niepełnosprawne dzieci i pokazywać im świat z innej perspektywy. Udowadniać, że choć nie mogą już chodzić, zawsze mogą latać. Każdy uśmiech na twarzy smutnego malucha jest dla mężczyzny dowodem, że to, co robi ma sens.

Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Przejdź na kolejną, by czytać dalej. źródło : mashable.com, heliweb.com, youtube.com

Reply