Ten facet wyszedł wieczorem na drinka. Gdy wrócił, był jedynym ocalałym z rodzinnego miasteczka!

Podobno wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, a to, co z pozoru wydaje się wielkim nieszczęściem, w rzeczywistości może być szczęściem.

Co prawda dochodzimy do tego dopiero po czasie, gdy orientujemy się, jakie mogły być konsekwencje innego wyboru. Wówczas zdajemy sobie sprawę, że jakiś szczęśliwy przypadek sprawił, że nieszczęście nie jest takie straszne, jak wydawało się to na początku. Doceniamy dobre strony złego wydarzenia i nie uznajemy je już za tak tragiczne.

Urodzony w 1875 roku na karaibskiej wyspie Martynice, Ludger Sylbaris pracował jako robotnik w miejscowości Saint-Pierre. Wieczorem 7 maja 1902 roku wyjechał z miasteczka na drinka. Wypad nieco wymknął się spod kontroli i podchmielony pracownik wdał się w spór z pewnym mężczyzną. Skończyło się na tym, że dotkliwie go pobił. Na miejscu zjawili się mundurowi i zamknęli awanturnika w areszcie.

Nie była to jednak zwykła cela, lecz podziemna komórka, która nie posiadała nawet malutkiego okienka. Miała niewielką szczelinę w drzwiach, przez które wlatywało świeże powietrze. Sylbaris już wcześniej miewał kłopoty z prawem, więc policjanci postanowili dać mu porządną nauczkę i pozbawili go na kilka dni wszelakich wygód. Niedługo potem się okazało, że w ten sposób uratowali mu życie. Następnego dnia wybuchł wulkan Montagne Pelée zlokalizowany w pobliżu Saint-Pierre.

Już od tygodnia okoliczni mieszkańcy słyszeli doniesienia, jakoby drzemiący wulkan miał się obudzić i tysiące przerażonych ludzi zaczęło przenosić się w pobliże miasteczka. To był fatalny błąd, jednak wówczas sądzono, że to najlepsze wyjście. 8 maja Montagne Pelée eksplodował i przyniósł ogromne zniszczenia.

Przejdź na kolejną stronę, by czytać dalej.

Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Przejdź na kolejną, by czytać dalej.

źródło : elitereaders.com

Reply