60 lat temu w zoo można było podziwiać nie tylko zwierzęta, ale i ludzi. To jedna z najwstydliwszych kart w historii Europy

W większości dużych ośrodków miejskich znajdują się ogrody zoologiczne. 

To nie tylko atrakcja turystyczna przyciągająca całe rodziny, niekiedy jest to też jedyna szansa na przetrwanie najbardziej zagrożonych gatunków egzotycznych zwierząt. Historia ogrodów zoologicznych sięga starożytności. Już od najdawniejszych wieków były one oznaką prestiżu i synonimem bogactwa. Możnowładcy chwalili się zgromadzonymi w nich okazami dzikich zwierząt. 

Jak nietrudno się domyślić trzymane w niewoli, nie były one zbyt dobrze traktowane. Przez te wszystkie lata sporo się jednak zmieniło, a działalność obrońców przyrody zainspirowała, a niekiedy wymusiła na ogrodach zoologicznych fachową i troskliwą opiekę nad zwierzętami. Do zoo zaczęły trafiać czworonogi wykupione z cyrków, ocalałe z polowań i rzezi. Nie oznacza to, że o wszystkich ogrodach zoologicznych można dziś mówić w samych superlatywach. Wiele się jednak zmieniło. 

Dość powiedzieć, że jeszcze 60 lat temu nie tylko zwierzęta cierpiały w zamknięciu, a na podobne męczarnie narażano ludzi. W XX w. organizowano tzw. „etnologiczne ekspozycje”, zwane też „Wioskami Murzynów”.

Były to tak naprawdę ludzkie ogrody zoologiczne, w których „prezentowano” rdzenną ludność Afryki w ich naturalnym, „prymitywnym” stanie. Ludzi gromadzono wśród dzikich zwierząt, półnagich i bezbronnych lub zamykano w klatkach. Wyłapywano ich dla rozrywki ciekawych egzotyki i kolonialnych odkryć Amerykanów i Europejczyków.

Czytaj dalej na następnej stronie.

Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Przejdź na kolejną, by czytać dalej.

Reply